wtorek, 30 sierpnia 2011

prowizoryczny powrót

Bo ja to bym się zebrała w sobie i trochę podsumowała wakacje. Nie ma co się oszukiwać, wakacje nam, znaczy uczniom, się kończą. Nie były, ani gorsze, ani lepsze od ostatnich. Trochę w domu z początku miesiąc w rozjeździe. jak zwykle też miałam planów wiele i więcej, jeszcze więcej po powrocie z sanatorium wielce zainspirowana ludźmi tamże poznanymi. Wiele planów się roztopiło, trochę jednak wykonało. Coś namalowało, gdzieś pojechało, coś obejrzało. Razem z wakacjami pojawiło się znowu wiele planów na rok szkolny na wakacje następne. Jedno jest pewne, nie żałuję ani godziny z wakacji, warto jest też pójść do szkoły aby dożyć do następnych wakacji, które oczywiście widzę pełne różowokolorowych planów. Warto było poznać ludzi, którzy dadzą mi siłę właśnie na ten smutny czas roku szkolnego. Jak zwykle, poznaję kogoś przez wakacje i staję sobie wobec swego życia i zastanawiam się jak tu wykrzesać z niego takie szczęście, jakie wykrzesują inni. Staję wobec siebie i widzę ile siebie marnuję, jak mało się poświęcam, komuś, czemuś. Inspirują mnie takie znajomości, a w te wakacje zawarłam takie wyjątkowe.

I tyle można powieedzieć o wakacjach.

Pytanie brzmi, czy faktycznie cos tu się będzie jeszcze działo. Uwierzcie mi, że bardzo bym chciala, ale łatwości pisania to ja nie mam. Nie chcę nic obiecywać, ale będę się starała myśleć jakby tu uszczęśliwić moich paluszkowych smakoszy i napisać coś, jak za dawnych czasów. Pół żartem, pół serio.

Mam nadzieję, że zasiałam nadziejkę w waszych owiniętych ciasno folią serduszkach.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

6.04.2011 - najważniejszy dzień - relacja z koncertu Patricka Wolfa.

Bum. Może to już nie łikęt, ale tylko pozornie. Herbata z mlekiem - JEST. The Libertine w winampie - JEST. So, let's get this shinny party started.

Srałam. Srałam alarmowo już dobry tydzień przed szóstym. Jaki bus, czy bus, czy pociąg, o której, jak dojechać, potem metro czy piechotą. Czy będzie miejsce, czy będziemy długo czekać, czy brać to tamto, jaki będzie support, jak sie ubierze, co na początek zagra, co na bis, bla bla i jeszcze więcej zagadek i niepewności tworzyłam sobie im bliżej było do koncertu.
W końcu wybił szósty kwietnia. Spakowana w najpotrzebniejsze rzeczy tj. bilet, pieniążki, kartkę >this is the time of my life< sztuk dwa oraz pudełeczka z brokatem, wyruszyłam na przystanek Kino LOT by prędziutko przewieźć się na dworzec PKS Lublin skąd odjeżdżał bus do raju - Warszawy. Jesteśmy wszyscy, cała wycieczka zwarta i gotowa. Jedziemy.

Jesteśmy. Chwila odpoczynku, kawa i marsz pod Stodołę. Tam czeka na nas już spora rzesza fanów, mimo, że do otwarcia drzwi było jeszcze blisko 2 godziny. Czekamy. W kolejce poznaliśmy dwóch chłopców. Nasz wolfpack liczył już 7 osób. Niedługo potem doszła do nas długo przeze mnie oczekiwana miejscowa koleżanka. Wesoła 8 ujebana już na wejście brokatem wchodzi na salę <elektro_bugi_rołdi_star_dęs> Czego brokat? Hum, otóż sajkofani -last.fm'owicze wpadli na pomysł by przy The Magic Position w pewnym momencie sypnąć brokatem. Pomysł jak najbardziej został przez nas przyjęty. Wiadomo, brokat, błyskotki i blask to atrybuty Pata. Dlatego też prewencyjnie ujebaliśmy się i wszystko w koło brokatem zawczasu.
Hum, potwornie ciągnąca się chwila, zanim Rowdy Superst*r (medżik saport) rozłoży swój przenośny Mac Apple i zacznie grać. Niemała niespodzianka. Nie przypuszczałam, że bedzie aż tak szałowy. Czarna garażowa Lejdi Gaga - czemu nie, jak trzeba jakoś przeczekać do koncertu samego Pata.

I zaczęło się. Najpierw instrumenty [które zostały oklaskane już jak był wnoszone na scenę. Wszystkie. Harfa, skrzypce, kontrabas, ukulele, gitara] rozpoczynają niebiańską grę. Zamieram. Czekam, to już. Teraz. Za kilka sekund. On wyjdzie. Zobaczę. Usłyszę. Czekam. I jest. Głos. Najpierw sam głos śpiewa pierwsze wersy Armistice. Pisk, oklaski. Wszyscy. Ale tylko głos. Chwila moment. Objawienie. Patrick wyłania się z dymu zza perkusji. Czyste objawienie. Nie uwierzyłam. Nie mogłam. Rumiana twarz z tymi szalenie wyrazistymi kościami policzkowymi. Włosy w kolorze dojrzałej czereśni i bordo strój. Lepiej nie mogłam go sobie wyobrazić. Lepiej nie wyglądał na żadnym obrazku, w żadnym filmie jakie dotychczas oglądałam. 3 lata. W marcu wybiło równe 3 lata oczekiwań na koncert Pata w Polsce. Gdziekolwiek, bo wiedziałam, że żeby ziemia się waliła, Wisła zalała Sandomierz, tupolew rozbił się w Smoleńsku to i tak tam będę. I nagle wracam do domu a tu świeży link. PATRICK WOLF STODOŁA WARSZAWA 6.04.2011. Czego chcieć więcej. Czekałam, odliczałam dni, i stałam, stałam te kilka metrów na przeciw. Mojego objawienia artystycznego. Na przeciw twórcy i dzieła. Twórcy, który sam w sobie jest dziełem. Kończy się Armistice - jedziemy z Time of my life. To tutaj wszyscy mieli podnieść kartki z napisem >this is the time of my life< bo to byl czas, to był krótki moment, mojego życia. Mojego i całego wolfpacku. Magia, czysta magia w dawce wręcz zabójczej, a przynajmniej wyciskającej łzy wzruszenia i szczęścia. Dziewczyny - już od początku. Ja - dopiero na Who will. [taka jest oficjalna wersja, bo dokładnie nie pamiętam, czy to była TA piosenka] Do tej pory śmiałam się i dziwiłam tym, którzy na koncertach najulubieńszych zespołów potrafili płakać. Że jak, że to jakaś chora więź, brak dystansu. Brak jakiejś no bariery jaka być powinna między odbiorcą a twórcą. Aż nagle sama stałam się ofiarą braku dystansu do twórcy. Aż sama zapomniałam, że to tylko koncert, tylko piosenki, które słucham, śpiewam, że to tylko w pewnym sensie zabawa. Ale, trudno mi się dziwić. Koncert czekany lat 3 człowieka, który ukształtował wiele rusztowań we mnie. Człowieka, który swą muzyką stworzył świątynię dźwięku i słowa, którego muzyka jest czymś więcej niż produktem, który przyjmuję dousznie. Jest metafizycznym doznaniem czasem rozkoszy, czasem okropnego bólu. Chwała tylko artyście, że jego muzyka na taką głębokość potrafi wedrzeć się do ludzkich dusz, by wydusić z nich łzy wzruszenia.
Trwało to z półtorej godziny. Półtorej godziny piosenek tych starszych i tych nowszych. Mogłabym żałować, że jakiś piosenek nie było, ale gdybym chciała usłyszeć te ulubione, to Pat musiał by grać całą dyskografię i b-side'sy . I nadszedł koniec, jeszcze bis, owszem i koniec. Koniec koncertu Patricka Wolfa. Dziękujemy za uwagę, proszę kierować się do wyjścia. Tak też zrobiliśmy. Przy szatni działał objazdowy sklepik Pata, w którym chwilowo sprzedawał Rowdy [supa supa star !!!11111ONEOENONE] oraz Wiliami - nażeczony Pata, o czym jeszcze w trakcie kocnertu nie wiedziałam. Chciałam dokonać transakcji, kupić przypinki z okłądkami 4 płyt lecz Wiliam poinformował mi, że ów produkty zostały wyprzedane. Posmutniałam. Will dodał z pocieszającym uśmiechem, że są jeszcze koszulki i wisiorek. Ale ja powtórzyłam, że chciałabym przypinki. I Will odpowiedział, że jest mu przykro i mogę je zamówić, ze strony. Tadą, di end. Tak skończyła się moja handlowa rozmowa z panem w swetrze w jednorożce. Will love you. I tutaj, w tym miejscu ginie jakakolwiek homofobia czy jak inaczej to zwać. Kto jak kto, co jak co, ale Patrick ma prawo do każdego rodzaju miłości. I mi to przestaje przeszkadzać. Sypią się wszystkie podłe schematy, które zwykłam budować. Kochajcie się, chłopcy. Szkoda, że nie ogarnęłam, że to Will jak z nim rozmawiałam. Mogłam złożyc jakies życzenia, wszystkiego najlepszego. Wypada, przyszłym nowożeńcom CC: I oto nadszedł moment do przyznania się do największej głupoty świata. Koncert się skończył, pitu pitu, żal że ja nie kupiłam przypinek, żal, że Kaja nie kupiła koszulki, ale czas jechać, tarabanić sie metrem do centrum, wszyscy razem, bo przecież trzeba gdzieś przeczekać do autobusu. BIG GROUP OF FUCKING LOOSERS. Było poczekać godzinę, przeczekać godzine pod stodołą, a potem po prostu wrócić piechotą. Koło północy Pat wyszedł do wiernych fanów, pogadał, podpisał ślicznie autografy [for ... całe piękne imię xPATRICKx a nie jakieś bohomazy] Co nam strzeliło do głowy by szybko stamtąd uciekac? Czego ani przez chwilę nie przeszła nam przez głowę myśl, że możemy poczekać na niego? No nic, trudno, co się stanie to się nie odstanie. Zmęczeni, ujebani po uszy brokatem, co pięknie na tym obrazku widać, wróciliśmy każdy do swoich domów z ogromnym nienasyceniem.
Ale! Patrick obiecał, a Patrick nie kłamie, że wróci jeszcze w tym roku, co poniektórzy z tych, co zostali i z nim osobiście rozmawiali dodają, że mówił, że latem = festiwal. Cóż, cokolwiek, niech to będzie cokolwiek, byle w Polsce, będę na pewno i odpracuję swoje błędy. Pat, czekam ponownie..

ps1: Hum, cieszę się, że w związku z tym koncertem mogłam poznać tyle dobrych ludzi. Buziaki.
ps2: NADAL CAŁY POKÓJ W BROKACIE

___________________________________________
Szałowo mi ta relacja może nie wyszła, ale zamiast odpowiadać po stokroć na pytania 'NO I JAK BYŁO?' umieszczam tą arcysubiektywną i nadal, mimo, że miną prawie tydzień, emocjonalną relację z tego, jak spełnia się największe marzenie Patrycji Szymańskiej. Piękniej jest tylko kochać. Pozdrawiam, ciołki.

czwartek, 7 kwietnia 2011

świeża myśl z nutką nadziei




CAŁY DOM W BROKACIE PO SAM DASZEK. UPRASZA SIĘ O CZEKANIE NA RELACJĘ, KTÓRA SIĘ OPUBLIKUJE NA PIĄTEK, ALBO NA SOBOTĘ, ALBO NA NIEDZIELĘ.


Pozdrawiam, Patka.

poniedziałek, 14 marca 2011

Ja kontra wesele +zwierciadła2011+1rok na blogspocie

Dobry wieczór państwu. Mamy dzień 14 marca. Nieoficjalnie koniec zimy. Nieoficjalnie koniec mojego wszechmilczenia.

Och, moi drodzy, wy wiecie jak to jest, już nawet logujesz się na blogspot, wciskasz nawet >nowy post< ale nie. Jednak nie tym razem. Jednak lepiej poczekać. Myśl dojrzewa w głowie lub też w ogóle się z niej wyprowadza. Hm, tym razem pierwsze. Ja a wesele to problem, który narastał latami. Nadszedł czas żeby ogłosić wszem i wobec ocomiwłaściwiechodzi.

W swym krótkawym życiu byłam na... 3 weselach. O trzy za dużo. Na pierwszym miałam raptem 9 lat więc generalnie nie dało mi się we znaki, banda dzieciaków z którymi można było tańczyć w kółeczku i bawić się w berka pod stołami starczyło. Na następnym miałam już 12 lat i już nie było tak bajkowo. Było to tradycyjne wiejskie wesele w remizie. Skoro wiejskie w remizie to połowa 'gości' pojawiła się tu raczej z przypadku bo wesele to napijem się za darmoooo i disko będziee. Im dłużej wesel trwało tym mniej trzeźwych rozbitków wokół mnie. Rodzice w drugim końcu sali a u mnie - znikąd pomocy. Coraz jakieś zachlane buraki: pani zatańczy. NIE. No nalegam, ze mną pani nie zatańczy. NIE. Biorą w łapska moje rączki i śmią ciągnąć. Krzyczę- NIE. Uff, tym razem się udało. Przy remizie nie ma hotelu, do którego można byłoby uciec położyć się spać i przeczekać najgorsze - oczepiny. BOŻE. Gwóźdź koszmarnego programu dnia. Gdy miałam ten 12 lat moja asertywność była równa 0,00000000000001 a to zdecydowanie za mało by odmówić zabawy w kółku i łapania welonu. Boże 2minuty kręcenia się dookoła. 2 minuty modlitwy i szczyt mojej wiary, że Bóg istnieje i wysłucha me błagania Uff, udało się i tym razem. Złapała jakaś lamuserka w obciachowej kiecce i potem musiała tańczyć z jakimś rudym burakiem, a pamiętam tą mordę jakby to było wczoraj - congratulations. Tak przecierpiałam najkoszmarniejsze wesele w swoim życiu. Dalibóg, mama nie chciała zostawać na poprawinach.

Kolejne wesele to ja miejąc 14 już lat. Za mąż wychodzi moja siostra - ughrrr, obecność obowiązkowa. Tu na wstępie wiem, że lokal to nie remiza=nadzieja na lepsze wspomnienia. Och, całe szczęście przez dwa lata moja asertywność lekko wzrosła. Hm, inna sprawa, że tu już nie było wiejskich gości z przypadku. Cóż, brawurowo odmawiałam wszystkim durnowatego tańca do majteczków w kropeczków czy innych chujów w paseczków. No racja, wujkowi Czesławowi za pierwszym razem nie odmówiłam, ale jak już latał podpity 'z wujem Cesiem nie zatańczysz? no obrażę się' to stanowczo odmówiłam i siadłam na swoim miejscu. To wesele było już owszem, spokojniejsze. Przesiedziałam całe najadłam się cudów niewidów za wsze czasy. I nie uczestniczyłam w żadnych oczepinach i tego typu zabawach. Myślę, że ani siostra ani szwagier nie mają mi tego za złe. Zresztą dookoła było tyle ludzi, którzy ich zajmowali, że na pewno nie pamiętają jak ja przeżywałam ich wesele, chociaż... hm, spytam się.


Cóż, może to małe doświadczenie raptem dwa wesela, może to dlatego, że nie miałam osoby towarzyszącej, może dlatego, że nigdy nie było osób w moim wieku, a w moim wieku to znaczy w wieku w jakim przy okazji tych wesel byłam to kijowo z dziećmi w kółku i tym bardziej z tymi burakami okropnymi i wujostwem wszelakim. W każdym razie od tamtej pory nie pojawiam się na weselach jeśli nie muszę [no cóż, będę musiała być na weselu drugiej siostry no i na weselach moich przyjaciól a do nich jeszcze daleko] i już wiem, że ja wesela mieć nie będę.

Och now, why did you say it? Przecież twoje wesele będzie najwspanialsze na świecie. Przecież na twoim weselu będziesz bawić się najlepiej. Przecież twoje wesele będzie takie jak sobie tylko wymarzysz. Nie kurwa, nie będzie.

Jak jesteś na weselu w charakterze gościa, to czy odmówisz tańca z zachlanym spoconym burakiem, czy odmówisz oczepin to nikt dłużej niż minuta nie zwraca na ciebie uwagę. Takie mroczne sprawy rozchodzą się bez echa. Natomiast gdy jesteś już Panną Młodą sprawa ma się zupełnie inaczej. Nie możesz odmówić ani ojcowi, ani 5latkowi, ani najebanemu burakowi, ani wujkowi ani prapradziadkowi ze strony męża, ani ciotce Jagodzie która smaruje się masłem bo przez drzwi nie przejdzie. Musisz non stop spełniać zachcianki wszystkich gości. Podejdź opowiedz, a wszystkiego najlepszego, a masz na szczęcie na nowej drodze zycia a trzymaj, a napij się ze mna, a zatańcz ze mną, a zróbmy sobie zdjęcie, będe koleżankom opowiadała na jakim weselu byłam. Lataj cała imprezą od gościa do gościa. I jeszcze to durnowate gorzko gorzko. Wujo Stach własnie życzy sobie małej porcji lizanka, wstaje tupie nogą, klaszcze gorzko gorzko. Wiara podnosi się z krzeseł i wtóruje samozwańczemu wodzirejowi. A ty głupia całuj się z mężulkiem bo takie widzimisię widowni. Ano pewnie. I oczepiny. Tu tez nie można odmówić. Nie ma zabaw bez Pary Młodej toteż jakiekolwiek odstępstwo jest niemożliwe. Zdejmuj krawat zębami ze spoconego karku, pozwól grzebać sobie pod kiecą w poszukiwaniu podwiązki NO WAY. Banda frajerów w wieku od 0 do 1000 lat w tandetnych strojach z targu ul ruska baletuje od wieczora do rana. Przy rytmach ubogiej muzyki trajkotanej przez wiejski ochotniczy klub muzyczny Świtezianka. Majteczki w kropeczki, żono moja, mydełko fa, im dalej w noc tym żywiej wiara reaguje na te hity satelity NO WAY. Rodzina znajomi nieznajomi zaproszeni bo wypada, bo oni zaprosili bo chrzestnej córka, bo dziadka wujka syna siostrzenica co to była na chrzcinach twoich tez kurwa trzeba zaprosić. Tryliard ludzi których widzisz pierwszy raz a wszyscy roszczą sobie miliard praw do twojego ciała i twej osoby NO WAY.

Kończąc apel do władz i do społeczeństwa, wesele to instytucja absolutnie nietrafiona do celebracji ślubu. Ślub to święto tylko i wyłącznie moje i mojego męża i tylko z nim z żadnym innym obywatelem tego świata nie zamierzam świętować tego wydarzenia. Nasza sprawa, nasze święto tylko dla nas, a nie dla tzw. rodziny i znajomych, którzy tylko czekają aż zaprosisz ich na biesiadowanie w charakterze tradycyjnego polskiego wesela.

______________________________________
huh, mam nadzieję, że przyjmiecie to na klatę i pogodzicie się z tym, że nigdy nie dostaniecie zaproszenia na moje wesel. Spokojnie - ślub JESZCZE przewiduję.
_______________________________________
Zwierciadła 2011


Mój pierwszy raz ze Zwierciadłami. Mój pierwszy raz i od strony organizatorskiej. Latanie bieganie kawka herbatka zmywanie brudów, fucha szatniarki -trochę tego było. Nie przeszkodziło jednak w obcowaniu twarzą w twarz z teatrem na poziomie różnorakim. O ile się nie mylę 26 grup. Z Lublina, z okolic, jedna nawet z Wrocławia. Nie ma większego sensu bym opiniowała tutaj wszystkie 26. W sumie, trochę mniej, bo nie wszystkie widziałam. W każdym razie, Zwierciadła to najwspanialsza rzecz, jaka mogła mnie spotkać w tej szkole. 3 dni totalnego oderwania od rzeczywistości, trzy dni, podczas których zwykła placówka edukacyjna zamienia się w ośrodek kultury. Scena, cisza, ciemnośc, gra świateł, aktorów, muzyka, taniec, pantomima. Wszystko. Magia, czysta nieśmigana magia. Teraz wiem, że nie mogłam wybrać lepiej, kierując się do tej szkoły. Cierpliwie czekam na Zwierciadła 2012.

_____________________________________
huh, guys, pod koniec lutego wybił PIERWSZY ROK KRUCHEJ DZIAŁALNOŚCI PALUSZKÓW LUBELSKICH. Życzę sobie więcej częściej ciekawej.

Dobranoc państwu, życzę dobrego dnia następnego i ładnej pogody. Pozdrawiam serdecznie. Radosna właścicielka tego bajzlu.

środa, 2 marca 2011

drobny przerywnik

Dobry wieczór państwu. Oto drobny żarcik, który znalazłam w świeżo zakupionej książce do języka niemieckiego.
DER POLE jako jedna z subkultur niemieckich, obok dresiary, informatyka i wampa.

Pozdrawiam i życzę udanych Zwierciadeł. :)

niedziela, 23 stycznia 2011

Oko jako archetyp avataru.

Czemu to oko, czemu to własnie oko, czemu nie noga zamiast oka?* Czemu wpisuję w googlegrafika avatar,
dodajac klasyczny rozmiar 100x100
a wyszukiwaniem pokrewnym jest
avatar 100x100 oko?

Co też takiego magicznego jest w tym narządzie, że jest inspiracją do tak zwanych artworksów na, wydawałoby się, całkiem poważnych portalach, które faktycznie gromadzą pracowitych artystów, które, faktycznie proponują warsztaty wernisaże, dla poważnych użytkowników. Jak to się dzieje, że wśród najpopularniejszych tagów digarta, którego zresztą zasilam porcją swojej sztuczki znajduję się znowu oko? Jak to jest, że portal, który uważam za poważny, pełny osób znających się na rzeczy, mogących udzielić mi konstruktywnych rad, jest oblepiony takimi no, jak to się w digartowski żargonie mówi gnio ta mi.
Zagadka jak się okazuje, moi mili, nie jest typowa tylko dla Polski, otóż międzynarodowy brat dig'a deviantART jest nadziany podobnymi oczami latającymi w te i nazad po ekranie we wszystkich kolorach świata. Źrenica, kawałek tęczówki trochę białka, trzy rzęsy i jedziemy tryliard foteczek, jako obowiązek posiadania w portfolio każdego fotografa.

Jak to jest, że wszystkie fora świata, o seksie, o szkole, o Jezusie są pełne kwadratowych avatarków z oczami.

Mam kilka przypuszczeń. W oczach tkwi siła duszy - rzekł raz pewien wieszcz XX i XXI wieku, guru nastolatków chodzący w pedalskim czerwonym szaliku**. Szara anonimowa masa internautów pragnie się uzewnętrznić podając swoje dane swoje hobby i wymiary w kolorowych tęczówkach. Zobacz, ta żółta otoczka oznacza, że jestem mamin synkiem. O, a ta czarna plamka na brzegu to znak, że kocham się regularnie tylko w piątki. W ogóle piwny odcień moich oczu oznacza, że ruchałbym wszystko w dupeczkę.



Jestem bogiem, uświadom to sobie. Oko to w końcu jedno z wyobrażeń Boga. Tryliard użytkowników internetu uświadamia nam swoją boskość. Hihhi, no jest to jakiś pomysł.

















Oko Saurona. Haaa, tak! Całkiem prozaiczna przyczyna, pod którą mogłabym się podpisać wstawiając swoje oko w avatarek, ale przecież zawsze byłam elfem. Cóż, są jeszcze na świecie wyznawcy trylogii Tolkiena, ba! są wyznawcy Saurona, są Ci, którzy chcieliby zawładnąć światem i mieć ten najważniejszy pierścień na całym Śródziemiu, hehe, sporo was, oby nikomu z was się faktycznie nie udało.

________________________________
*Lao Che-Siedmiu nie zawsze wspaniałych
**mój ulubieniec - Paul Coelho

____________________________________
Jak widać, wróciłam. To znaczy, byłam cały czas, ale w końcu się odezwałam. Ach i to jak! Chciałabym, żeby ten gorący temat był kontrowersyjny, żeby napadł mnie jakiś gorący hejter, jakiś ktoś kto czuje się poruszony obrażony wyruchany zniesmaczony rozbawiony lub cokolwiek innego przez ten przecież delikatnie żartobliwy post. Widzę jak to czytasz i spoglądasz na swój avatarek na tym lub innym niezobowiązującym portaliku i myślisz czas na zmiany. Brawo! o to właśnie się rozchodzi.

czwartek, 30 grudnia 2010

podsumowanko

Huh. Witam serdecznie raz kolejny na moim blogu paluszki-lubelskie blogspot com. Postanowiłam wpaść ponownie by podsumować kończący się rok dwa tysiące dziesiąty.


Rok ma 365 dni z czego jest 12 miesięcy, każdy po ok. 4 tygodnie. Mogło i na pewno zdarzyło się wiele, bo każde nawet oddanie moczu może zyskać statut eventu na facebooku.
Zajmijmy się więc poszukaniem jakiś bardziej szczególnych wydarzeń. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy to 11 koncertów. Lepszych i gorszych pierwszych i ostatnich, pierwszych i oby następnych oraz kolejnych i nie ostatnich. Tak, koncerty. Wymiana, bal, wakacje, rymanów, bieszczady. Oj nie wiem, co można podciągnąć pod rangę wydarzenia. A! Wiem. Egzaminy gimnazjalne - zdane pomyślnie. Dostanie się do elitarnego Zamoya i pomyślna edukacja. Załóżmy, że tyle.
Edukacja. Zaczęłam wyżej, wiec tak, nadal trwa, całkiem dobrze, nie mogę narzekać.
Rodzina, hyh, jak w horoskopie, nic się nie zmienia.
Miłość, ah no generalnie również nic nowego.
Generalnie cały ten rok to nic nowego. Prócz systematycznego opadania z sił. Coraz mniej prac jakiejkolwiek maści jakich dotychczas się łapałam. Raczej brak koncepcji. Rzekome 'lekarstwo' na 'natchnienie' okazało się nie działać. Właśnie. Ten rok to też rok, w którym runęły wszystkie schematy, nad którymi pracowałam latami. Staram się je ponownie odbudowywać, lecz nie jest to proste. Ale i na to nie miałam wpływu. Stało się, stało się to w tym roku, odbudowa potrwa jeszcze trochę, może w ogóle się nie skończy, może w ogóle rzucę to wpizdu, nie wiem. Nie ważne.
Rok pełen błędów, nie zaprzeczę, pełen niepowodzeń, ale i sukcesów i dobrych decyzji. Jedno na pewno. Nie żałuję.
Bardzo łatwo będzie dwa tysiące jedenastemu być lepszym więc... do roboty.
To jest wszystko na temat tego roku. Nie mam jakiś specjalnych życzeń, co do przyszłości, nie mam tym bardziej postanowień. Niech się dzieje wola nieba, coby tylko łaskawa była i już tak nie rzucała po kątach.

+jakaś foteczka, żeby było co wyśwuetlic przy linku na fejsie.
Huh, ta ściana ma rok. Przez ten jeden rok przybył plakt Gorillaz, który brawurowo gwizdnęłam Kamce. Hym, foteczka oczywiście w moim klasycznym rozmazanym stylu.

Niech będzie dobrze i ciepło i tchnienie.