Noworodek w kategorii festiwale muzyczne polskie, dwa dni offu/niezalu/alternejtiw/ polskiej muzyki mniej i bardziej niezależnej począwszy od garażowych Nell czy The Spounds kończywszy na starych wygach jak cool kids of death oraz the car is on fire.Dzień pierwszy.
Bilet jest, wszystko jest. Ku mojemu zdziwieniu ACK dobrze poradziło sobie z organizacją samego miejsca wydarzenia. Dużym udziałem w organizacji festiwalu od tej strony była stosunkowo nieduża frekwencja. Spodziewałam się tłumów i przepełnionej sali widowiskowej Chatki a wyszło jak wyszło. Większość rzeszy jak już przyszła to na gwiazdeczkę - cooleczki. Ale! Wracam już ściśle do pierwszego dnia. Opuściłam dwa pierwsze koncerty: Na Tak oraz mojego ukochanego serduszka, Gafyna Daviesa, niestety, mam nadzieję, że mi wybaczy. Jak już dotarłyśmy na wejście zaserwowano nam około godzinne opóźnienie i tak udało nam się posłuchać Nell. Hm, trudno mi się jakoś wypowiedzieć na temat tej kapelki. Czasem lepiej, czasem gorzej różnie im się grało. Potem odrobina przerwy, aby zaraz zagrało Out Of Tune. Owszem, o uszy się obiło i to z całkiem pozytywnym skutkiem to też byłam ciekawa, jak panowie zaprezentują swój repertuar na żywo. Głównie nowa płyta, kompozycje miłe dla mego ucha, acz najmilszy wizualnie był basista w swym cyrkowym outficie. Znowu krótka przerwa, aby wreszcie zaprezentował się pierwszy dziś zespół w pełni przeze mnie znany - plug'n'play. Och, o niebo lepiej, aniżeli na Nocy Kultury w czerwcu! Chłopcy zagrali jakby naprawdę im się chciało publika bawiła się jakby naprawdę nie marzyła o niczym innym jak fucking with the music. Własnie! zagrali she only fucks with the music i pogo dancer - jestem spełniona już połowicznie, czekam na loveless. Bodaj dwa nowe kawałki, w tym wcześniej słyszane soft war - jest coraz lepiej, mają wielkie szanse przebić się i posadzić dupę obok TCIOF czy Much. Czekamy tylko wszyscy na longplay'a. Opóźnienie było już naprawdę spore, a po koncercie plugowców dostaliśmy informację od Stelmacha iż zespół CKOD zażyczył sobie blisko półgodzinną przerwę tym samym przedłużając czas trwania imprezy i ostudzając nasze zapały. Nie ma tego złego coby na dobre nie wyszło. Dzięki przerwie oraz swej wrodzonej aparycji zyskałam nowego kolegę na resztę festiwalu a Anię poznała dziewczyna z last efemka. Tak też grono entuzjazmowania się koncertem CKOD z dwóch osób przeobraziło się w cztery. Hm, jak zagrali.. Jak zawsze, bez entuzjazmu, na odwal z praktycznie tą samą setlistą z jaką już się spotkałam w grudniu i maju. Mieli jakieś wonty, że pogo nie ma, że słabo się bawimy, ale co poradzić, gdy publiczność jest 'indie-studencka'. Koniec końcem rozeszliśmy się do domów.
Dzień drugi.
Znowu piekielne opóźnienie. Miałyśmy ledwo dotrzeć na Crab Invasion a dotarłyśmy na sam początek ich występu. Nasz nowy kolega poinformował nas iż zespół w taki no, powiedziałabym, bardzo delikatny sposób jest powiązany z Zamoyem. W tej chwili wrosła moja sympatia do nich. I bardzo dobrze, bo są bardzo energetycznym zespołem, rili fajne kraby. Microexpressions, czyli kolejna kapela. Szczerze nie zachwyciła na żywo, cóż taka kategoria muzyki, która studyjnie podoba mi się bardzo, ale na żywo.. na żywo jest jak jest. Chwila wytchnienia i Renton! Niesamowicie rozgrzali wiarę do czerwoności. Rozbujaliśmy się rozskakaliśmy się rozśpiewaliśmy się. Mogliby non stop grać Lubię w klubie na zmianę z Hey Girl a wyszlibyśmy stamtąd martwi. Co jeszcze, wokalista na żywo brzmi dokładnie tak samo jak na płycie oooj fenomenalnie. Dalej, Lachowicz. Praktycznie go nie słyszałam wcześniej toteż bardzo byłam ciekawa jego występu. Przygotowania - strojenie ukulele i już wiem, że coś mnie z panem Jackiem połączy. Nie myliłam się. Zaskoczył mnie tak mile jak nikt dotychczas na Electric Nights. Już obeznałam się z jego nową, tzn. ostatnią płytą Pigs Joys and Organs [nie orgasm ani oranges] oby pojawił się w niedalekiej okolicy jeszcze nieraz cobym mogła w pełni przeżyć jego koncert. Później grało The Car Is On Fire, ale niestety nie mogłam zostać. Mój nowy kolega zdradził mi iż koncert był bardzo, bardzo dobry i mam żałować nieobecności, więc żałuję.
Podsumowując, impreza jak najbardziej udana. Myślę, że można uznać za dobry start Electric Nights, mam nadzieję, że rzeczywiście uda się organizatorom na najbliższy rok sprowadzić jakąś obcokrajową gwiazdę [Crystal Castles na after!] Fajnie, że coś się dzieje w Lublinie, że mamy szansę stworzyć znaną, rasową cykliczną imprezę tu na dzikim wschodzie, że możemy zaprezentować rodzimy narybek w dziedzinie off/niezal/alternejtiw/lubelska muzyka niezależna. Czekam na kolejne edycje.
ps: Kocham swoją komunikatywność, który wybucha w ostatniej chwili w jak zwykle głupi sposób oraz czuję się wielce przebiegła zajmując miejsca siedzące, płacąc za stojące.
1. tez sie czuje przebiegla 2. apropo Lachowicza to ELECTRIC NIGHTS EELEEECTRIC NIGHTS
OdpowiedzUsuń