Bo, otóż, tak się złożyło iż w między czasie zawitałam w bieszczadach i Rymanowie toteż postanowiłam rozpocząć tą żałosnie o niczym żałosną noteczkę foteczką ze szlaku na tarnicę. Szlak był ekstremalny, ale dałam radę i doszłam i nacieszyłam się widokami i zrobiłam słit foteczkę grupie zorganizowanych piechurów.
I nie chce mi się więcej na temat mego krótkiego, ale urokliwego wyjazdu pisać.
Ważne jest to, że do 6 września jestem słodką jedynaczką bez ani grama rodzeństwa. I wiecie jak się z tym czuję? Źle Nie mam kogo wyzywać, na kogo drzeć morde i kogo pytac się nieustannie 'co robisz?' Wchodzę do tego niebieskiego pokoju, z którym sąsiaduję, a tam nikogo. Jest to smutne/przykre/ogromnie przygnębiające/dołujące/prodepresyjne i tak dalej i tak dalej i tak dalej.
Dokonałam zakupów szkolnych. Boże tony plastikowych temperówek z wizerunkiem Montany/kamproczka/toj story/barbi/auta/hot łils i z zrzadka kubuś puchatek. Tandetne kredki przegrywają z lanserskimi trójkątnymi firmy BIC. I kurwa mać straciłam wątek szaleństwa zakupów przed-szkolnych. W każdym razie, i tak uwielbiam buszować w stosach zeszytów i wybierać, który jest bardziej odpowiedni, ot co tak co.
Tak poza tym to zostało mi raptem 2 i pól tygodnia wakacji. Nie wiem, co począć z tym fantem. W ogóle, ja nic nie wiem, co w związku z tą szkołą, dobrze, że przynajmniej wiem, do jakiej mam maszerować, ale na tym się kończy. Troszku tak jakby w ciemno.
Koniec tego cyrku, lecę krzyża bronić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz